środa, 13 lutego 2013

Pierwsze wrażenia - Aliens: Colonial Marines.

Witam!

W tym miejscu miał znajdować się kolejny wpis z cyklu What's playin', doc?, ale przyznam szczerze, że tytuł który miał być w nim opisywany delikatnie mówiąc nie zasługuje na strzępienie klawiatury :) Mowa o

Śliczna okładka, prawda? Cóż, mówiąc prosto z mostu, to jeden z nielicznych, pozytywnych aspektów A:CM. Jestem fanem świata Alienów od pierwszego filmu i dlatego ubolewam nad tak niską jakością powstających w tym świecie gier. Ostatnim wartym zagrania tytułem był Aliens Versus Predator z 1999 roku od Rebellion. Dlatego też, kiedy w 2008r. ogłoszono A:CM ucieszyłem na wieść o nowym kawałku kodu w jednym z moich ulubionych światów. Mijały lata a mój entuzjazm zaczął opadać, premierę ciągle przekładano tłumacząc się  różnymi marketingowymi bullshitami. Kiedy na to wszystko nałożył się Duke Nukem Forever (good job, Gearbox), zacząłem mieć do A:CM podejście chłodne niczym lód.

Jakże prorocze okazały się moje obawy. Kiedy wczoraj wysypał się worek z recenzjami oraz pojawiło się  mnóstwo komentarzy delikatnie mówiąc niezadowolonych graczy wszystko stało się jasne - oto kolejny crap żerujący na znanej marce. Niestety dla mnie było już za późno, gra znajdowała się na dysku, trzeba było przetestować.

Kiedy po dluższym posiedzeniu z grą klikałem Exit Game, wiedziałem, że drugi raz A:CM nie włączę. W skrócie: grafika i gejmplej cofa nas jak wehikuł czasu, jakieś dobre 5-6 lat wstecz. Będę szczery, nie chciało mi się nawet screenshotów robić (aby nie dać się wam zwieść oficjalnym bullshotom). Tekstury rozmyte jakby efektem Blur z Photoshopa, postacie kartonowe niczym Spongebob Kanciastoporty i wszędobylskie próby maskowania niedoróbek graficznych bardzo ostatnio popularnym filtrem graficznym, który sprawia, że źródła światła tak walą po gałach, że nic prawie nie widać (mistrzem użycia tego filtru był Syndicate od Starbreeze). Dźwięk na szczęście daje radę, głównie dlatego, że kultowość odgłosów pulse rifle czy skanera ruchu ciężko spierdzielić.

Mimo, że gra garściami nawiązuje do przebojów kinowych (wydarzenia dzieją się po drugiej części filmowej sagi Obcych), to mimo obecności znanych postaci jak Hick czy Apone klimatu z filmów (czy wspomnianej gry AVP z 99r.) ze świecą tutaj szukać. Powinno się czuć niepokój, lęk, zaszczucie...  zamiast tego moja pierwsza walka z xenomorphem skończyła się nie mokrymi spodniami tylko lekkim facepalmem. Gra jest ekstremalnie schematyczna. Walka w punkcie A, spacer do punktu B, walka w punkcie B, spacer do punktu C, itd. itp. Momentami pojawia się próba urozmaicenia gameplay'u poprzez momenty gdzie trzeba się bronić przed falami przeciwników. Normalnie Horda z Gears of War.

Nie przedłużając, A:CM polecam tylko zatwardziałym fanom Alienów (właściwie chyba tylko fanatykom :)). Ja nie wytrzymałem. Better luck next time.


Bonus:

2 komentarze:

  1. Czemu taka cisza... kiedy kolejny wpis?

    OdpowiedzUsuń
  2. Drogi Anonimowy :) Jutro pojawi się kolejny wpis. Tym razem coś dla fanów wyścigów samochodowych.

    OdpowiedzUsuń